poniedziałek, 7 lipca 2014

Tapeta w kwiaty

„Uczyła się. Także tego, by nie dziwić się za dużo i za dużo nie oczekiwać bo wtedy rozczarowanie bywa mniej dotkliwe.” – Andrzej Sapkowski

Pociągnęła nosem, ciaśniej oplatając się kocem. Zdawała sobie sprawę z tego, jak teraz wygląda i do jakiego stanu się doprowadziła. Od dwóch dni nie miała w ustach niczego prócz alkoholu, nie spała po nocach bo dręczyły ją koszmary i nie ruszała się z salonu bo kosztowało ją to za dużo wysiłku. Osiągnął to, czego chciał. Zniszczył ją nawet po śmierci. Pewnie sukinsyn przewraca się teraz w grobie z tej cholernej radości. Udało mu się. Nie wiedziała jeszcze jak, ale dojdzie do tego. Musi. Ale dopiero wtedy, kiedy dojdzie do siebie. Jego widok za bardzo nią wstrząsnął. Widziała już wiele ohydnych rzeczy, ale to po prostu ją przerosło. Jego twarz ją prześladowała. Za każdym razem, kiedy zamykała oczy, widziała ten zdradziecki uśmieszek – zaszyte wargi z uniesionymi ku górze kącikami. Widok ten napawał ją lękiem, ale nie potrafiła się go wyzbyć. I prawdopodobnie żadna siła nie była w stanie cokolwiek tutaj zdziałać. Pozostało jej tylko cieszyć się procentami i tym, ile znieczulenia jej zapewniały. Nie czuła bólu, smutku czy też żalu. Jedynie resztki gniewu leniwie przez nią przepływały, ocierając się o zimną skórę. Zdawałoby się, że uodporniła się na wszystko – nawet teraz była mistrzynią iluzji. I dobrze. Inni nie zasługiwali na to, aby wiedzieć, jak ona się teraz czuje. A czuła się fatalnie.
Sięgnęła po pilota i włączyła telewizor. Przeraził ją nieco widok swojej kościstej dłoni. Na pierwszy rzut oka widać było, że straciła na wadze. I to całkiem sporo. Była pewna, że wygląda teraz jak on w chwili śmierci. Też był wychudzony i zniszczony przez używki. Różniło ich tylko to, że ona nie miała zaszytych powiek i warg. Nie miała ropiejących ran i sinawej skóry. Tak bardzo obleśnej… Stop! Nie może dłużej o tym myśleć, nie chce. Wlepiła więc wzrok w ekran, próbując pozbyć się niechcianych myśli. I rzeczywiście jej się to udało, chociaż nie na długo. Trafiła na kabaret. W jej oczach zapaliła się iskierka nadziei, że uda jej się wybrnąć z tego dołka, jednak zgasła jeszcze szybciej niż się pojawiła. Kabaret, jak na ironię, opowiadał o pracy dwóch grabarzy. Jeden z nich komentował pogodę, zaś drugi potulnie przytakiwał.
- Ładna pogoda. Nie za ciepło, ciśnienie raczej stabilne… Nie ma co liczyć na ciśnieniowców, sercowców i cukrzyków.
- Ta… - odzywa się drugi. – Martwy sezon.
Zemdliło ją, gdy publiczność zaniosła się śmiechem. Ona sama nie widziała w tym nic śmiesznego, a w dodatku kojarzyło jej się z nim. I znów była w kostnicy. Patrzyła na jego zimne ciało i nie mogła oprzeć się uczuciu, że on wciąż tam jest. Zaraz, czy oko nie poruszyło się właśnie pod zszytymi powiekami? Nie, po prostu jej się wydawało. Za bardzo chciała, żeby żył. Darzyła go chorym uczuciem, i co z tego? To była jej indywidualna sprawa. Może była masochistką? A któż to może wiedzieć? Na pewno nie ona. Ona nic nie wiedziała. Dotknęła jego ręki, wciąż oblepionej krwią. Zdążyła już zaschnąć. Och, ile by dała, aby ta dłoń ponownie spoczęła na jej policzku! Wiedziała jednak, że to nie było możliwe. Tak, to on leżał w tej cholernej kostnicy. Mogli już w końcu zakończyć tę zbędną identyfikację. Mogli dać jej w końcu święty spokój… Czy chciała tak wiele? Kazano jej jeszcze powypełniać odpowiednie dokumenty, chociaż do końca nie wiedziała dlaczego. Przecież nie należała do jego rodziny, nie była jego narzeczoną ani nawet dziewczyną – spotykali się raz na jakiś czas, aby spełniać swoje erotyczne fantazje i tyle. Podano jej jakieś dokumenty, a ona bez wahania je podpisała. Nie wiedziała nawet o co w nich chodzi, była zbyt zrozpaczona by zwrócić na to jakąkolwiek uwagę. Oddała im papiery i wyszła, nawet nie oglądając się za siebie. Nie chciała go widzieć. Wyglądał obrzydliwie. Nie był już tą samą osobą, dla której mogłaby zrobić dosłownie wszystko. Był potworem. Może to nawet lepiej, że umarł?
Nie może się poddać, zrobi to dla niego. Nie! Przecież go nienawidziła! Och, to było takie skomplikowane… Sama już do końca nie wiedziała jakim darzyła go uczuciem – uwielbiała go, ale i nie znosiła. Czy było to zauroczenie? Nie czuła motylków w brzuchu. Jego widok zawsze wiązał się ze słodką udręką i rozkosznym bólem. Zdarzyło się kilka razy, że ją uderzył. A ona i tak przychodziła po więcej. Lubiła to. Patrzyła na niego z uwielbieniem, niemalże go czciła. Traktowała go jak cholernego boga. Czy to było zauroczenie? Czy to była miłość?
Wystukała numer i przyłożyła drżącą słuchawkę do ucha. Musiała się doprowadzić do porządku. I to za wszelką cenę. Pokaże im, że nie jest żałosną niezdarą. Jest niezależną kobietą. Twardą. Da sobie radę. Na pewno.

*

Słońce wpadało do pokoju przez wysokie okna i demaskowało każdą starą plamę na wyblakłej, kwiecistej tapecie. Gdy Ellie ujrzała wystrój tego wnętrza po raz pierwszy, miała ochotę wziąć nogi za pas i uciec gdzie pieprz rośnie, ale myśl o nim skutecznie zatrzymała ją w miejscu. I dobrze. Trafiła w świetne ręce, powinna się z tego cieszyć.
Na podłodze stał wentylator. Pracował cały czas, a mimo to w pokoju wciąż było nieznośnie gorąco. Ellie nie wiedziała co ze sobą począć. Spocone ciało lepiło się do skórzanego fotela, więc wstała i oparła się o ścianę. Niestety i ta pozycja nie należała do komfortowych. Zaczęły ją boleć łydki, a przed oczami pojawiły się mroczki. Lato zdecydowanie nie było jej porą. Z westchnieniem podeszła do uchylonego okna. Miała wrażenie, jakby miała się zaraz rozpłynąć, a buchające z zewnątrz nagrzane powietrze wcale nie ułatwiało sytuacji. Odwróciła się twarzą do psychologa i ostatecznie usiadła na podłodze po turecku.
- Jak ci minął weekend?
Zlustrowała mężczyznę od góry do dołu i stwierdziła z niesmakiem, że te zielone szorty tylko go pogrubiają. I w dodatku kompletnie nie pasują do fioletowo-różowego polo. A te kolorowe włosy… Cóż, wolała o tym nie wspominać. Definitywnie jednak wyglądał jak dziecko jednorożca – kupa magicznej tęczy. Pocieszała ją tylko myśl, że ten niepozorny facet rzeczywiście zna się na rzeczy. Pomimo, iż ma naturę wariata.
- W porządku – odpowiedziała bez namysłu.
Oczywiście, że w porządku. Bo i co innego miała powiedzieć? Och, no wiesz, ostatnio czuję się coraz gorzej, mimo że ty twierdzisz, iż robię postępy. I wiesz co? Widziałam go wczoraj w lustrze. Patrzył na mnie, ale nic nie mówił. Milczał. Z ran po igle kapała krwista ropa. Wyglądał obleśnie, ale ja i tak chciałam z nim być. Chciałam do niego dołączyć. Też tak czasem masz? Hm? Och, przecież to nawet brzmiało śmiesznie!
- Czy jest coś, o czym chciałabyś mi powiedzieć?
- Przytyłam. Kilogram.
- Mhm… - mruknął, pocierając dłonią czoło. – To dobra wiadomość. A czy zdarzyło się coś niezwykłego? Nie wiem, miałaś jakieś omamy? Wzrokowe, słuchowe… Cokolwiek?
Och, nawet nie wiesz ile ich było.
- Nie. – Poruszyła się niespokojnie, jakby przeraziła się własnymi słowami. – W zasadzie nawet nie mam ochoty o tym myśleć. To… boli. A ja nie chcę cierpieć.
- Ellie.
Zgarbiła się. Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, budził w niej dziwny lęk. Skarcił ją słowem i wzrokiem. Wiedział, że nie powiedziała mu prawdy. Łgała jak pies. Czuła z tego powodu palący wstyd. Bała się podnieść wzrok, więc uparcie patrzyła w podłogę. A z czasem nawet i zaczęła liczyć rysy na drewnianych panelach. Chciała już wrócić do domu. Chciała położyć się spać. Chciała się z nim zobaczyć.
- Chcę ci pomóc, ale nie mogę tego zrobić, póki się przede mną nie otworzysz.
Zapadła cisza. Ellie zaczęła splatać ciemne włosy w warkocza, ale wciąż uparcie nie podnosiła wzroku. Czuła się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku i tego też się wstydziła. Jedyną oznaką tego, że wysłuchała psychologa, było energiczne kiwanie głową. Zgodziła się. Powie mu wszystko. Zrobiła wielki krok, decydując się tu przyjść, i nie mogła się już wycofać. Nie teraz. Nie, kiedy była już po tylu sesjach. Zresztą dzisiaj Parker miał nie do końca legalnie przepisać jej leki, które mają pomóc. Mogą trochę otumaniać, ale powiedziano jej, że pomagają. Innym też pomogły. Czuli się po nich lepiej, więc po co ona miałaby w to nie wierzyć?
Pociągnęła się za włosy i spojrzała na Paula, jej psychologa, pewnym wzrokiem. Niestety, jej głos już taki nie był. Drżał, kiedy się odezwała.
- Widziałam go. Znowu. Wydawało mi się, że mnie wołał. – Przełknęła głośno ślinę. - Chciał czegoś ode mnie, to pewne.
- Wydawało ci się?
- Tak. On… On nie mówił. Nie mógł. Miał zaszyte usta.
Psycholog mruknął coś pod nosem i wyjął z szuflady jakąś aktówkę, którą natychmiast zaczął wertować. Ellie wcisnęła się głębiej w kąt pokoju. Czuła się niesamowicie nieswojo. Zupełnie jakby ktoś w jednej sekundzie poznał jej wszystkie tajemnice. Czuła się naga. I nie miała to nic wspólnego z brakiem ubrań. Postukała obgryzionymi paznokciami w panele. Wydały przyjemny dla ucha dźwięk, który skojarzył jej się z nim. Cholera, wszystko go przypominało. Doskonale pamiętała, jak zaciskał wargi, gdy komponował. Jak wystukiwał melodię, którą słyszał tylko on. Wzrok miał wtedy niewidzący, niemal obłąkańczy. Znajdował się w dziwnym transie. Ale to było atrakcyjnie. Niesamowicie atrakcyjne. Nawet wtedy, kiedy traktował ją jak powietrze. W końcu gitara była dla niego całym światem, a Ellie zaledwie niedrogim dodatkiem. Raz zagrał dla niej kawałek bitelsów. Czuła się wtedy wspaniale, jakby rzeczywiście była dla niego kimś więcej. Niestety była to tylko jednorazowa sytuacja. Podobne można było policzyć na palcach jednej ręki, mimo że ich wyimaginowany związek trwał kilka lat.
- Ellie? Ellie, słuchasz mnie?
Zaniepokojona twarz Paula nagle mignęła jej przed oczami. Przestraszona dziewczyna odskoczyła do tyłu i z hukiem natrafiła na ścianę. Jęknęła, kiedy tył głowy zaczął boleśnie pulsować. Bez guza się nie obędzie.
- T-tak – wyjąkała, masując obolałą potylicę.
- Dobrze. – Wrócił na wcześniejsze miejsce. – Przeglądałem właśnie akt zgonu… Tak, policja była na tyle miła, aby się nim ze mną podzielić. W każdym razie dowiedziałem się, że to ty dokonywałaś identyfikacji zwłok. Dlaczego? Nie miał rodziny?
- Nie wiem.
- W porządku… A zatem, dlaczego mi o tym nie wspomniałaś?
- Bałam się. – Wzruszyła bezradnie ramionami.
- Czego?
Znów zapadła cisza, a wzrok Ellie powędrował z powrotem do drewnianych paneli. Miała ochotę się wycofać. Teraz, natychmiast. Chciała iść do domu i czekać aż on przyjdzie. Chciała go zobaczyć. Nie ważne, że wyglądał jak monstrum. Nie ważne, że śmierdział zgniłymi jajami. Nie ważne, że zaczynał się rozkładać. To wciąż był on, a ona wciąż go pożądała. Całą sobą. Bezwarunkowo.
- Myślę, że powinnaś już iść do domu, Ellie. Odpocznij sobie. Gdy będziesz wychodziła, podejdź do Anny. Da ci odpowiednie leki. Możesz uznać, że to prezent ode mnie.

*

Kiedy weszła z Julie do klubu, dudnienie basów wstrząsnęło każdą komórką jej ciała. Tak, zdecydowanie tego potrzebowała. Musiała w końcu zostawić za sobą przeszłość i się rozluźnić. Tak, rozluźnij się, Ellie. Była młoda i wciąż atrakcyjna. Powinna czerpać z życia garściami, śmiać się diabłu w twarz i dać się ponieść chwili, a nie opłakiwać jego śmierć. Żałobę mogła nosić w sercu, ale nic poza tym.
- Bierz to, skarbie!
Ze śmiechem wcisnęła Julie dwie okrągłe pigułki, a sama łyknęła swoją działkę, którą odruchowo popiła szklanką czystej. Tak, jak za starych dobrych czasów, słonko. Lubieżnym wzrokiem przemknęła po tłumie szalonych imprezowiczów. Ani ich ubrania ani zachowanie nie było skromne. Ocierali się o siebie ciałami, badali językami swoje wnętrza i przelewali hektolitry alkoholu. Gdzieś w oddali zamajaczyła jej sylwetka nagiej kobiety. Gdy ponownie odszukała ją wzrokiem, stwierdziła, że to prostytutka. Jakiś ćpun właśnie rozsypywał kokę na jej kształtnych pośladkach, a ona kiwała się na boki, jakby znajdowała się w zupełnie innym miejscu, jakby jakiś facet nie ćpał z jej tyłka. Ellie poczuła dreszcze. Niecierpliwie czekała, aż magiczne pigułki zaczną działać. W końcu jej prośby zostały wysłuchane i niemalże zagarnęła cały ten diabelski parkiet dla siebie.

Niecałą godzinę później, Ellie była zarówno naćpana, jak i pijana. Nie wiedziała już jak ma na imię ani dlaczego była ostatnio taka przybita. Nie wiedziała nawet ile ma palców. Och, a gdzie była strona prawa, a gdzie lewa? Wszelkie problemy zniknęły, była tylko ona i jej wspaniały nastrój. Lawirowała między tańczącymi ciałami, wykonywała przedziwne akrobacje i śmiała się, jak jeszcze nigdy. Julie również była w świetnym humorze. A kiedy się całowały, natychmiast otaczał je wianuszek napalonych mężczyzn. O, tak. To rozbawiło ją jeszcze bardziej. Reagowali jak jej pies na widok ulubionej karmy. A może kot? Cholera, nie wiedziała nawet czy w ogóle ma jakiegoś pupila.
Gdy jej zamroczone spojrzenie padło na rurę, nie było takiej siły, która zatrzymałaby ją w miejscu. Wskoczyła na podświetlany piedestał, o mało nie nabijając sobie kolejnego guza, i przytuliła się do zimnego metalu. Wraz z przyjemnym chłodem, przybyły niechciane wspomnienia. Znowu była przy stoliku do pokera i patrzyła, jak on ją oddaje. Napisał jej imię na karteczce i po prostu dorzucił do puli. Jak rzecz. Tamtego dnia omal jej nie przegrał, razem z tysiącami dolarów i ważnym kontraktem. Jak można być takim głupim? Wzmocniła chwyt, kiedy obraz zamazał jej się przed oczami. Och, Ellie! Przecież świat leży tuż u twych stóp! Potrząsnęła głową, odchylając się do tyłu i uśmiechnęła się do sufitu. Wczoraj i jutro już jest nieważne. Jest tylko dzisiaj. Podskoczyła, aby po chwili pewnie ścisnąć rurę udami. Szybko pozbyła się skąpego topiku, podobnie jak miniówki. A jeszcze szybciej zyskała widownię. Ktoś pogładził jej bosą stopę, wsadził dolara za pasek koronkowych stringów, wykrzyczał zberezeństwa, a nawet próbował tańczyć razem z nią. Dawała czadu, czuła to.
W końcu, kiedy jej zamroczony umysł przestał kontrolować sytuację, rzuciła się w ramiona jakiemuś mężczyźnie. Złapał ją dość niepewnie, co Ellie wydało się niesamowicie urocze. Natychmiast odszukała jego usta, które, ku jej niezadowoleniu, pozostały całkowicie bierne. Poklepała go czule po gładkim policzku, jednak odsunęła się lekko zniesmaczona.
- Nie pragniesz mnie, mój ty tygrysie?
- Zdaje się, że nie, skowroneczku.
Jego głos był dziwnie miękki. Delikatny. A to już samo w sobie powinno dać jej co nie co do zrozumienia. Niestety, nietrzeźwa Ellie to zignorowała i posłała mężczyźnie pijacki uśmiech, wsuwając jednocześnie dłoń za pasek jego spodni. Tutaj też coś jej nie grało. Zmarszczyła brwi w wyrazie głębokiego zamyślenia. I to najwidoczniej w jakiś magiczny sposób podziałało, bo w tej samej chwili doznała olśnienia. Próbowała wepchnąć język do gardła jakiejś obcej kobiecie! Cholera, jak mogła nie rozpoznać jej płci?
- Ups – zrobiła minę świętoszka. – Najmocniej mi przykro.
Zadowolona z jakości swoich przeprosin, ponownie ruszyła w stronę parkietu, wijąc się jak rasowa tancerka. Po drodze ktoś złapał ją za pośladek, ale ona tego nie poczuła. Nic już czuła. Było jej tak cholernie błogo... Aż w pewnym momencie zauważyła Jego. Stał opierając się o jedną z kolumn z dłońmi wepchniętymi w kieszenie i uśmiechał się półgębkiem.W oczach tańczyły mu radosne iskierki. Nie wiedziała czy to tylko działanie używek, ale i tak ruszyła biegiem w jego stronę. Pochwycił ją w ramiona, uścisnął mocno i okręcił się wokół własne osi. Ellie ze wzruszenia odjęło mowę. Pochylił się, musnął wargami jej czoło, a ona już wiedziała, że to on. Wrócił po mnie, pomyślała.
- Kocham cię, Ellynie-Mary – odezwał się, splatając swoje palce z jej.
Potrząsnęła głową. Gorące łzy spływały po jej policzkach niekończącą się kaskadą. Była tak cholernie szczęśliwa... Tyle lat czekała na to wyznanie!
- Ja ciebie też. Całym sercem.
- Chodź, wracamy do domu.
Coś ścisnęło ją w sercu, gdy tak patrzyła na jego roześmiane oczy, uśmiechnięte usta i rozluźnione ciało. Czuła się tak, jakby właśnie odnalazła swoje miejsce gdzieś we wszechświecie. Nareszcie ją docenił. Nareszcie pokochał. I nareszcie zaczną prowadzić normalne życie. Kupią dom. Duży, biały i ze sporym ogródkiem. Doczekają się dwójki dzieci – starszy będzie syn, a młodsza córka. A potem on posadzi drzewo i ją ucałuje. Oboje będą patrzeć, jak ich pociechy dorastają. Pojawią się wnuki, pojawi się starość, ale oni wciąż będą razem. Siwi, pomarszczeni, zgarbieni i prawdopodobnie bezzębni, lecz szczęśliwi. Uśmiechnęła się szczerze.
- Dobrze.
Potem poszli, trzymając się za ręce, a ona w końcu zapomniała o zaszytych wargach i ropiejących oczach. 

Kiedyś umieściłam to na innym blogu bo miało z tego powstać dłuższe opowiadanie, ale na chęciach i na pomysłach się skończyło, więc wkleiłam to tutaj i przerobiłam tak, aby nadawało się na jednopartówkę. Mam nadzieję, że się podobało bo akurat muszę przyznać, że to chyba jeden z moich najlepszych kawałków. I tak - wiem, że odstępy między wierszami są różne (szczególnie jeśli chodzi o część pierwszą w porównaniu do drugiej i trzeciej), ale Word się buntuje i w chwili obecnej nic nie zdziałam, Ale obiecuję, że to poprawię... Kiedyś. Póki co czekam na szczere słowa i biorę się do roboty.